blipz.

niedziela, 30 listopada 2008

koniec listopada.

na pytanie o datę w której się obecnie znajduję, mogę śmiało odpowiedzieć: w późnym 08'. Kończy się listopad, zaczyna grudzień. z jednej strony jeden z ulubionych miesięcy w roku, z drugiej wkurwiający jak żaden inny. wiadomo, przyjemnie jest wracać całkowicie zmarznięty, wieczorną porą do domu, wypić coś ciepłego oraz wrzucić w odtwarzacz Davisa czy Chak'ę Khan (tak, dla mnie to jest przyjemne!). z resztą, dla mało kogo zimno, deszcz i jakaś książka może być ciekawe (to jest niestety smutna prawda). zauważyłem że zdecydowana większość ludzi to pierdoleni konformiści. ale to sprawa na inny temat. miałem pisać gawędę o miesiącach. grudzień staje się dość nieprzyjemnym okresem roku ze względu na dwa święta, a właściwie sposób ich obchodzenia.

pierwszym takim, jak się domyślacie, jest obchodzona 6go grudnia uroczystość św. Mikołaja. 

"Zasłynął jako cudotwórca, ratował żeglarzy i uratował miasto od głodu. Odwagą i sprawiedliwością wykazał się ratując od śmierci niesłusznie skazanych urzędników cesarskich."
oraz:
"Atrybutami Mikołaja są szaty biskupie, trzy złote kule na księdze, troje dzieci w cebrzyku, kotwica, okręt i pastorał."
oraz
"Natomiast w Polsce, podobnie jak w większej części Europy dzień Świętego Mikołaja obchodzony jest tradycyjnie 6 grudnia jako wspomnienie świętego Mikołaja, biskupa Miry."

tak więc, od dziecka uczono mnie(jak i zapewne 90% społeczeństwa) że Mikołaj to po prostu biskup. irytacja "mikołajkami" pojawia się u mojej osoby dlatego, że ten 'czerwony, tłusty grubas' jest promowany w mediach jako uosobienie dobra zgodnie z modą którą przejęliśmy od tych z wysp jak i zza oceanu. dlaczego nikt nas nie naśladuje? zadajcie sobie to pytanie sami.
również moje poglądy na temat sposobu obchodzenia tej daty różnią się od powszechnie panujących. dlaczego, skoro wspierał biednych, nakręcamy skomercjalizowaną maszynę reklamy zamiast może pomyśleć o tych którzy mają mniej? może wyjątkiem jest "każdy może zostać świętym mikołajem" ale to akcja zbyt słabo nagłaśniana. odpowiedzcie sobie sami.

boże narodzenie. sytuacja analogiczna do poprzedniej. święto kościelne, obchodzi je praktycznie 10 procent (nie mam danych, ale pewnie gdzieś koło tego) Polaków. nie mówię tu o zwykłym pójściu do kościoła na pasterkę czy zajebiście uroczystej wigilii. analogicznie podobne nakręcanie machiny jak w poprzednim wypadku następuje gdzieś od pierwszego-drugiego tygodnia listopada. przecież to są święta duchowe, do których trzeba się przygotować. jak to mówią księża: "Chrystus się rodzi".
i nie jestem jakimś kościelnym ortodoksem. tylko chodzi mi o dwie sprawy. pierwsza w wypadku obydwóch świąt: dlaczego postępujemy zgodnie z 'owczym pędem'? druga to ta: jeśli nie rozumiemy dlaczego coś robimy tak a nie inaczej, proponuję się dowiedzieć. większość uważa się za niewierzących, bądź niepraktykujących. więc dlaczego robicie i świętujecie tak jak inni, nie sprzeciwiacie się, nie macie własnego zdania?

pierdoleni konformiści. popatrzcie sobie w oczy. każdy w swoje.

G.

tyle chciałem powiedzieć.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Przemyślenia godne podziwu, szkoda, ze nie wszyscy umieją się przyznać do swojego zdania, nie mowie tu juz o obronie go, bo na to stać tylko najlepszych, przynajmniej w moim mniemaniu. dobrze, ze choc nieliczni pojmuja sens tego całego szalenstwa, jakim sa swięta, bo ja nie widze w nim żadnego, moze to i lepiej... pełen szacun, za wypowiedzi.....